Wszyscy prawdziwie wielcy ludzie lubią dawać się tyranizować słabej istocie.

Dzisiaj piszę krótko, bo dzisiaj znów jestem żałosną szesnastolatką. Dopadły mnie wszelkie możliwe plagi w tydzień jeden zaledwie i podłamałam się. Ugięłam, padłam i nie chcę powstać. Po prostu nie chcę. Nie mam siły i nie chcę sił mieć. Tak jak przez chwilę dziś tryskałam szczerą radością, tak teraz przytłaczają mnie cienie przeszłości i co gorsza- dni dzisiejszych. Nie robię postępów w rysunkach. Nie mogę znaleźć pracy. Nie mam motywacji do nauki. Nawet nic nie znaczące impulsy elektryczne, dwuimienne, internetowe tylko, nie chcą mnie. W jakimkolwiek sensie. To takie słabe i ułomne, tak dać się oddać nieszczęściu, walcząc jedynie o prawo do łez i zastoju w gardle. Tak. Ten specyficzny bój, towarzyszący łkaniu. Taki pospolity i prostacki. Cieknący nos, ledwie łapany oddech, gorąc oczu i ból w piersi. Marność nad marności i wszystko marność.



"I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia. Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci."



O śmierci Lechońska, przyjdź do mnie. Przyjdź i mnie ukoi, bo miłość mnie goni. Goni mnie, lecz nie ma twarzy. Woła do mnie "Tyś właśnie! Tyś mnie porzuciła! Tyś oduczyła się mnie! Tyś się wyrzekła mej mocy na rzecz obłędu i obsesji" Tak mnie dogania i tak mnie chwyta "W chorobę popadłaś, zatopiłaś w niej swe serce. Płaczesz za mną, bo wiesz, że mnie nie chcesz". Tak do mnie biegnie i tak mnie upomina. Więc śmierci łaskawa. Ukoi mnie choć na chwilkę.


Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci.

Com czynił – wszystko było pisane na wodzie.

Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie,

Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci.


Dziękuję Rinhime. Naprawdę.
Obiecuję, że mi przejdzie. I że nie będę aż tak żałosna jak dziś.